sobota, 4 sierpnia 2012

3. Bell


             To twoja twarz. Twoja twarz. Obok mojej. Nie ratuj mnie, nie ratuj! Chcę umrzeć z rozkoszy. Po prostu bądź tu obok mnie. Wystarczy, że będziesz. Dla mnie. To magia, jesteś kopalnią złota. Zazdroszczę tej, która odkryje ją naprawdę.

            On siedział tam, nucąc piosenkę, której nigdy nie słyszałem.

             Krok za krokiem podążyłem za nim. Powoli posuwaliśmy się pachnącym lasem w kierunku plaży. Po chwili odwrócił się, przystanął i ruszył dalej dopiero, gdy go dogoniłem. Zerknął na mnie. Nasze spojrzenia spotkały się, ale po chwili odwrócił wzrok. Białe trampki, które miał na sobie ślizgały się po złotoszarym piasku, więc rozebrał je i moim oczom ukazały się nagie stopy chłopaka. Wziął buty do ręki i dołączył do mnie.

            Dwie postacie ruszyły po plaży, wśród ciszy poranka. Lodowaty wiatr zmierzwił ich włosy, owiewał plecy, wdarł się przez kołnierzyk pod bluzkę.

            Rozłożył duży, granatowy koc, uśmiechnął się i wskazał go ręką. Uniosłem kąciki ust i zająłem na nim miejsce. Dopiero gdy usiadłem, on także to zrobił. Otwarł koszyk, a w jego oczach tańczyły wesołe iskierki, kiedy wyciągał z niego bułkę. Zabawne, jak jego nastrój potrafił się zmieniać, jak potrafił cieszyć się z różnych małych głupot.

             Sam zajadać zacząłem niewiele mniejsze pieczywo, którego w normalnych warunkach nie zdołałbym wciągnąć, ale tam jadłem jak szalony. Tym bardziej, że dochodziło południe, a sam nie miałem niczego w ustach od czasu wieczornej kawy.

             Roześmiał się pod nosem i po chwili jego palec dotykał moich ust. Delikatnym ruchem ściągnął masło z górnej wargi i oblizał palec. Rumieniec wpełzł powoli na moje policzki, więc pospiesznie spuściłem głowę, zasłaniając się kurtyną włosów.

             Dokończywszy posiłek rozłożyłem się na wskroś. Zimny, mokry piach nie był zbyt przyjemnym podłożem do leżenia. Niebo zaciągnięte grubą warstwą białoniebieskich chmur nie przepuszczało słońca. Delikatny szum fal działał kojąco na zmęczony mózg. Rozbijały się, odpływały, rozbijały, odpływały. I tak w kółko, tworząc nieprzerwaną wędrówkę. Miałem głęboką nadzieję, że chociaż przez jeden dzień będzie ciepło. Żebym mógł chociaż zanurzyć stopy w tej słonej cieczy.

            Pierwszy raz w życiu pożałowałem, że nie noszę skarpetek. Letnie tomsy nie stanowiły szczelnej bariery przed zimnem, więc skuliłem się najciaśniej jak tylko się dało. Wysunąłem rękę w zimno, by namacać termos z herbatą, ale zamiast tego natrafiłem na ciepłe palce. Ścisnęły się na moich zmarzniętych dłoniach, przekazując ciepło. Zamknąłem oczy i pozwoliłem, aby przejęły inicjatywę. Już po sekundzie, a może po godzinie, a może po roku, leżałem w jego objęciach. Nie chciał, by było mi zimno.

             Położyłem policzek na jego piersi i słuchałem bicia jego serca. Brzmiało tak normalnie, po prostu zwykłe, ludzkie serce. I leżeliśmy tak, jedna istota w dwóch ciałach, przez długi czas, aż zapomniałem co mnie smuciło i znów byłem sobą.

Skąd się bierze zakochanie?
Gdzie ma źródła, gdzie przystanie?
Jakie wchłoną je otchłanie?
Powiedz, powiedz śmiało.
Ono rodzi się w spojrzeniu,
Ono żyje w oka mgnieniu,
Ono zgaśnie w źrenic cieniu,
Gdzie kolebkę miało.
Niech mu wtedy bije dzwon:
Din-din-don,
Pogrzebowy dzwon.

            Dotknął moich włosów, przeciągnął po nich dłonią, aż w palcach zostały mu same końce. Przyglądał im się, jakby w brązowych kosmykach zawarte były wszystkie moje sekrety.

- Chodź, nakarmimy mewy. Ogrzejesz się troszkę.

             Jak na komendę, wstałem i poczłapałem za nim. Moje myśli były odległe, niczym słabe zapachy na wietrze. Zbyt odległe, aby je pochwycić. Może był to odpowiedni moment, aby wyznać prawdę? Czy nie dostałem wielu czułych gestów z jego strony? Znaków, drogowskazów? Właściwie tak. Problem w tym, że zdarzały się one i wcześniej, więc nie stanowiły szczególnej odmiany. Panika ogarnęła całe moje ciało na samą myśl, że miałbym mu powiedzieć?

- Patrz teraz!

            Ułamał niewielki kawałek chleba, podrzucił nim wysoko w górę. Wzlatywał, wzlatywał, aż wreszcie złapała go mewa w locie. Rozpromieniłem się i natychmiast postanowiłem również tego spróbować. Rzuciłem okruszek tak samo, jak przed momentem zrobił to Harry, jednak żaden ptak nie zdecydował się na zjedzenie go i ten opadł leniwie na ziemię, niesiony chwilę z wiatrem.

            Loczek wybuchnął niepohamowanym rechotem i spoglądał na mnie z politowaniem. Moje usta przyjęły kształt podkówki i odwróciłem się od niego, by później przełamać kromkę na pół i rzucić dwa ogromne kawały przed siebie. Roześmiał się jeszcze bardziej i rzucał w około chleb z całą zawziętością. Staliśmy tam we dwójkę, a wokół nas latały mewy. I czułem, że mógłbym tam zostać na zawsze.

- Chciałbym umieć latać, Harry.

* * *

             Zamknąłem oczy. Przez chwilę żałowałem z całego serca, że Harry nie jest normalnym przyjacielem, że nie mogę odmaszerować wraz z moją dumą i oburzeniem. Ale nasza relacja była równie delikatna, co jesienny motyl, czekający aż zniszczy go jesienny mróz.

            Bezczynne siedzenie było nieznośne. Więc wstałem, chodziłem, zaciskałem dłonie w pięści i rozwierałem je, próbując wykombinować jakiś sposób na wyjście z trudnej sytuacji. Zrezygnowany opadłem z powrotem na pieniek, który pozostał po ściętym drzewie i schowałem twarz w dłoniach. Robiło się coraz zimniej, zaczynało się ściemniać, a ja naprawdę nie miałem ochoty spędzać nocy w nieznanym borze.

            - Nie wiem, Harreh, czy to taki dobry pomysł.

            Analizowałem jego słowa, marszcząc czoło. Pogoda sprawiała wrażenie lepszej, niż poprzedniego dnia, a propozycja udania się w nieznane, w poszukiwaniu tajemniczej, ogromnej, ruchomej wydmy wydawała się aż nadto kusząca. Gdzie się podział Harry Styles? Bo Harry Styles nie złożyłby głowy na moich kolanach w błagalnym geście. Siedziałem na fotelu, przerażony, przyglądałem się temu, co chłopak wyczyniał. Zmienił się. Złagodniał. Nie był już taki porywczy, nie flirtował z każdą atrakcyjną dziewczyną. Znowu, przez chwilę, był moim Hazzą z czasów Xfactora. A ja byłem jego Boo Bearem. Mimo że zawsze potrafił zachować się lekkomyślnie.

- Morze jest na południe, las na północ. Na pewno nam się uda.

            Nie mogłem mu odmówić. Powoli wstałem, pozwoliłem nałożyć na siebie przeciwdeszczową kurtkę, bezmyślnie wsunąłem stopy w buty i zostałem wyprowadzony z domu, poprzez werandę, aż na leśny piach, który mieszał się z szyszkami. Puścił moją dłoń dopiero, gdy wyszliśmy na ganek i zauważyliśmy inny samochód stojący przy sąsiednim kempingu. Nie zwróciłem na niego szczególnej uwagi, wyminąłem go. Poczułem jednak lekki niepokój, jakbym juz wtedy wiedział, co zwiastuje.

            Nawet tam nie dotarliśmy. Kiedy po kilkunastu minutach dosłownie zabłądziliśmy, dobry nastrój raptownie prysł. Żałowałem, że nie mogłem dać upustu swojej bezradności i złości. Nadal miałem przy sobie Lokersa, a nie chciałem nawet prowokować biegu wydarzeń.

- Gdzie my jesteśmy?

            Nie wiedziałem, co robić. Poszukać jakiejś kobiety, która byłaby w stanie ukoić zszarganą psychikę i fizyczny brak miłości? A może potrzebowałbym mężczyzny? Nie wiem, nigdy nie kochałem żadnego. To Harry był w moim życiu pierwszy. Najprawdopodobniej i ostatni. Chociaż w tym momencie miałem ochotę rzucić się na niego z pięściami. Chciałem widzieć jak mnie uspokaja, łapie nadgarstki, przytula do siebie, żeby otrzeźwić.

             Zagrzmiało, a ciemne niebo przeszyła długa błyskawica, rozświetlając mrok. Ustanowiła płaszczyznę oddzielającą niebo od ziemi.  Jego twarz, gdy obserwował to zjawisko, zabłysła na moment, a światło odbiło się w oczach, zostawiając w nich jeszcze na chwilę echo w postaci delikatnych iskierek. Zieleń rozbłysła i zawładnęła moim sercem. Po raz kolejny.

             Powinienem zakryć oczy czy uszy? Moim największym na świecie lękiem był żywioł. Burza. Z każdym grzmotem, piorunem, drżałem na całym ciele, próbując zniknąć, wyparować. Nic nie czuć, nie słyszeć, nie widzieć.

              Nie chciałem by dostrzegł, że płaczę. Jako przyjaciele dzieliliśmy wiele dziedzin życia, ale łzy wolałem zachować dla siebie. Otarłem je prędko wierzchem dłoni. Pragnąłem jego dotyku. Całe popołudnie funkcjonowałem, bijąc się z własnym umysłem. Była rzecz, której ja sam nigdy bym nie wyznał, nie Harry'emu, nawet jeśli dożyję dnia, w którym będę mógł. Niektóre myśli, te najbardziej uporczywe, lepiej pozostawić niewypowiedziane. Niektóre rzeczy powinny pozostać pod skórą.

- Loueh?

              Klęknął, tuż obok mnie. Delikatnym ruchem, koniuszkami palców, ujął moją brodę i podniósł twarz w górę, by widzieć ją w całej okazałości. Wdech, wydech. Stuk, puk, stuk puk. Prędzej, prędzej i prędzej. Układ oddechowy odmówił posłuszeństwa, serce łomotało w piersi, gdy spojrzał na mnie zmartwionym wzrokiem. Wiedziałem, że byłem dla niego wtedy jak otwarta księga.

- Boisz się.

              Postawił mnie na równe nogi, dłonią chwycił w pasie, następnie poprowadził przed siebie. Nie miał pojęcia dokąd idzie. Nie miał zielonego pojęcia! Po prostu szedł, a twarde szyszki chrupały mu pod nogami. Próbował pokonać tę barierę lęku, wargi mu drżały, oddech przyspieszył, a z ust wydobywały się białe smugi pary. Ujrzawszy to, zdałem sobie sprawę, jak bardzo było chłodno. Zimno przenikało nas do szpiku kości.

              Dotykał mnie. Prowadził. Przewodził. Kochałem go. Tak bardzo, że czułem w ustach smak tej miłości. Na pierwsze wrażenie był gorzki, jak herbata bez cukru. Ale gdy zagłębiło się w nim bardziej, pojawiały się nuty słodyczy. Świeże truskawki, oblane zimną wodą. To mogłoby być moje.

- Spójrz.

             Gdy wreszcie przeanalizowałem to krótkie oświadczenie, wreszcie odwróciłem wzrok z jego doskonałej twarzy i leniwie zbadałem to, w co wpatrzony był on.

             Dom! Wąska, wydeptana ścieżka i cztery kempingi stojące tuż obok siebie. I ten zapach lasu, który teraz, wraz z wilgocią, wydawał się jeszcze bardziej intensywny. Dopiero teraz go poznałem.

            Roześmiał się perliście, a ja zawtórowałem mu. Chciałem biec, schować się w bezpiecznym, drewnianym schronieniu. Ale gdy tylko pobiegłem - upadłem. Tuż na niego, przewracając go wraz ze sobą. I wylądowałem na nim. Obrócił się i po chwili to on górował. Twarde podszycie lasu uwierało mnie w plecy.


UWAGA.


Jutro wieczorem wyjeżdżam na wakacje do 18 sierpnia. Zabieram ze sobą laptop, ale nie wiem, czy będzie internet. Więc jeżeli nie będzie, niestety rozdziały pojawią się dopiero po moim powrocie. Ale bardzo proszę, komentujcie, informujcie o nowościach u siebie, przez tt, bloga, gg, jeżeli nie będę mogła przeczytać, to WSZYSTKO nadrobię :D


Rozdział dedykuję deeejv, która pisze coś wspaniałego :D


pozdrawiam!

14 komentarzy:

  1. I po raz kolejny braków słów, by opisać moje uczucia po przeczytaniu tego rozdziału. W każdym stopniu doskonały, zapiera dech w piersiach. Miałam przed oczami Larrego, jak karmili mewy, w uszach słyszałam szum fal a potem burzę. To wszystko było takie realne. W tym opowiadaniu kreujesz swój własny świat, w którym chcę się gubić ciągle od nowa. Uwielbiam to co piszesz i nie wiem jak wytrzymam tyle czasu bez żadnej notki od ciebie. Mam nadzieję, że tam gdzie jedziesz będzie internet. Jeśli nie... to biedna ja. :( Jakkolwiek, życzę udanych wakacji i wspaniałej pogody. Baw się dobrze. :) xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział.<3 Wydaję mi się, że Harry też coś czuje do Lou.;) A pod koniec to oni się pocałowali czy to tylko bły przemyślenia Louisa? Naprawdę rozdział magiczny. Masz wielki talent.;3 Życzę Ci miłego wypoczynku.;) [LARRY, NIAM : becausetruelovecannothide.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oni się przewalili na ziemię :D a dalszą część się dowiecie później.

      Usuń
  3. aa, przepraszam cie strasznie, że jeszcze nie przeczytałam i nie skomentowałam one shota, ale ostatnio miałam coś mało czasu. Obiecuję, że jeszcze w ten weekend to nadrobię!
    A teraz odnośnie rozdziału : 3
    Cieszę się, że jest zdecydowanie dłuższy niż poprzednie. Uwielbiam długie rozdziały ^^
    Wspominałam już, że uwielbiam twoje opisy? Są takie delikatne i płynne, jeżeli można tak je nazwac. Są genialne : D
    No i świetny wygląd bloga. Lubie ciemną kolorystykę ;3

    [destiny-is-death.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  4. Po raz kolejny mam w głowie tylko jedno wielkie ach ! Wspaniale piszesz. Czytając to opowiadanie wszystko wydaje się takie raalistyczne, jakbym znajdowała się pośród bohaterów. Nie wiem jak wytrzymam tyle bez nowego rozdziału. Baw się dobrze i wracaj do nas szybko Xxx

    http://give-me-love-like-never-before.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam ten rozdział z zapartym tchem i jestem pod wrażeniem Twojego talentu. Piszesz tak tajemniczo i ze skłonnością czytelnika do przemyśleń. Przynajmniej ja tak mam. Gdy czytam to opowiadanie to automatycznie pojawiają się w mojej głowie myśli odnośnie życia, które muszę sobie przemyśleć. Ciekawi mnie bardzo jak potoczy się ta cała akcja, kiedy Lou wyzna swoje uczucia Hazzie ;>

    shouldletyougo.blogspot.com
    no-cases.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejku, ja Ci to już pisałam na tt,ale powtórzę.
    BOSKI ROZDZIAŁ:*
    Piszesz tak świetnie, że po prostu, normalnie, aż zżera mnie zazdrość od środka, ale jednocześnie Cię uwielbiam, bo ten blog jest wspaniały ;3
    Czekam niecierpliwie na nowy rozdział i życzę miłych wakacji :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepraszam, że zaniedbałam się, ale już nadrobiłam zaległości. NIAM <3 Wszystko takie smutne. Czyli o ile dobrze zrozumiałam nasz kochany blondynek lata teraz z aniołkami, ale LARRY <3 CUDO! Ta cała tajemniczość.... aż chce się czytać Twoją twórczość!
    @happy_frenzy

    OdpowiedzUsuń
  8. Cóż... um... jej?
    Wiesz, boli mnie fakt, że na tym blogu nie jestem w stanie napisać długiego komentarza. Tak bardzo chciałabym wyrzucić z siebie to wszystko, ale jakoś... no nie wiem, brakuje mi słów. Chyba już wspominałam, że każdy wyraz, który wypływa spod Twoich palców jest na swój indywidualny, niepowtarzalny sposób piękny. Wszystko, co piszesz jest cudowne, głównie przemyślenia Lou. Uwielbiam te przejścia między wątkami. Wszystko jest spójne i ma sens i... naprawdę, brakuje mi słów, znowu. Chyba tak to zostawię. Obiecuję, że kiedyś uda mi się naskrobać tu coś więcej, dobrze?
    Przepraszam, że przeczytałam tę notkę na późno. Nie miałam zbyt wiele czasu. A teraz Ty wyjechałaś, a ja nie zdążyłam Ci wcześniej podziękować. Zrobię to teraz.
    Mimo że 'znamy się' (mogę to tak nazwać?) bardzo krótko, zdążyłam pokochać całą Twoją twórczość. Jesteś wspaniała, utalentowana i doceniam całą Twoją pracę. Cieszę się, że Ty doceniasz moją.
    Dziękuję za dedykację, nawet nie masz pojęcia, jak się ciszę :)

    Dodatkowo zapraszam na trzeci rozdział, który pojawił się na [the-torn]. Przypuszczam, że zanim wrócisz pojawi się ich więcej, ale mam nadzieję, że masz tam jakikolwiek dostęp do internetu, aby wrzucić coś nowego.
    Pozdrawiam, dziękuję i życzę miłych wakacji, gdziekolwiek właśnie jesteś :) xx

    OdpowiedzUsuń
  9. UWIELBIAM! Po prostu... ;)
    Żałuję tylko, że akurat, gdy zdążyłam się zakochać w tym blogu, w tej historii muszę się z nią na trochę rozstać. Hm... Mam nadzieję, że jednak że będziesz miała dostęp do internetu ;)
    Weny życzę i niecierpliwie czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Zadziwia mnie to w jaki magiczny sposób potrafisz przekazać uczucia. Każdy rozdział czyta się tak lekko, z taką przyjemnością. Poezja czytać coś tak wspaniałego, jejku ale piszę głupoty, no ale co innego napisać :) Wszystko zostało już napisane, kochana :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Ohhh.. Jaki cudowny ;D
    Super mi się czytało ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozdział 4 na becausetrueovecannthide.boogspot.com ZAPRASZAM xx

    OdpowiedzUsuń