sobota, 18 sierpnia 2012

5. Away


            Czy jeden uśmiech, spojrzenie, słowo może sprawić, że żywe serce będzie w stanie połamać się na tysiące małych kawałeczków, pozostawiając jednocześnie przy życiu właściciela? Czy człowiek z takim właśnie narządem, będzie miał możliwość dalszej egzystencji, czując w piersi imitację od dawna już niemego serca? I będzie wierzył, że ono ciągle żyje i tym samym żyje i człowiek?

            Dokładnie tak się wtedy czułem. Wciąż oddychałem i tak dalej, więc automatycznie biło moje serce. Ach, bardziej nie mogłem się mylić. Ono było martwe.

            Zapragnąłem ciszy i spokoju, a zamiast tego otrzymałem miłość mojego życia, flirtującą otwarcie z nowo poznaną osobą, oraz jej towarzyszkę, wpatrującą się we mnie z nieukrywanym zainteresowaniem. Czarne włosy zakrywały jedną drugą jej twarzy i w efekcie przypominała bohaterkę horroru.

            Siedziałem tam w kącie, bez słowa.

            Obserwowałem go.

            Panowały zupełne ciemności. Nie widziałem doskonale tego, co wyprawiali, a więc nie sprawiało to fizycznego bólu. Mózg doskonale radził  sobie z niewidzeniem tego, czego nie chce zobaczyć. Niemniej każda myśl przynosiła ze sobą strach przed bólem, przywoływała to, co mogło się stać w niedalekiej przyszłości. Byłem gotowy czmychnąć za jakąś niezamieszkaną skałę, daleko od ludzi, byleby tylko przed tym uciec.

          Może minęła minuta, a może dziesięć. Nie wiedziałem tego i było mi to obojętne. Wypełniająca organizm żałość nie pozwoliła na ocenę upływu czasu.

          Rozmowy nie cichły, a przerywały je wybuchy śmiechu. Wsłuchiwałem się w ten należący do niego, ale nie mogłem usłyszeć tego, co zawsze, bo w tle przeszkadzał także należący do niej. Głośny, piskliwy. Brzmiał jak dźwięk, który wydobywa się z gardeł głodnych pisklaków. Nie rozumiałem, jak można było mieć taki śmiech, ale, o dziwo, pasował do niej.

           Zachowywała się inaczej, niż można by po niej oczekiwać. Aż nadto naturalnie. Nie miała w sobie ani grama sztuczności i podejrzewam, że właśnie to ujęło Harry'ego. Tego, który miał być przeznaczony mi, gdybym w porę wyznał mu prawdę.

            Kichnąłem.

            Zwróciłem na siebie ich uwagę. Obejrzeli się, zdzwieni. Wyrwani z tajemniczej nicości, która otaczała jedynie ich dwójkę. Zatrzymany świat nagle ruszył dalej.

- Na zdrowie, Lou.

            Łagodny ton pieścił moje uczy. Brzmiał tak samo, jak godzinę temu, więc istniała szansa, że gdy Meg zniknie z horyzontu, wszystko wróci do normy.

- Dziękuję, Harreh.

            Powróciłem do objęć ciszy. Nie przerywałem im. Samotność dała mi się we znaki. On był szczęśliwy, więc ja też powinienem. Jednak ja nie cieszyłem się jego szczęściem, ale byłem na tyle dobroduszny, by go nie przerywać. Serce krajało mi się w kosteczki, na myśl, że mógłby patrzeć w ten sposób na mnie.

            Wstał. Zaparzył im kawy. Spytał, czy też chcę. Zaprzeczyłem. Miałem ochotę zasnąć, a wlewanie w siebie kofeiny nie pomogłoby w tym. Kiedy dosypywał łyżeczki brązowego proszku, zalewał to wodą i delikatnie niósł w naszą stronę, poruszał się z niewyobrażalną gracją. Stopy stawiał jedna za drugą, nie zachwiawszy się nawet o milimetr. Biodra kręciły się na boki, a przyciasne spodnie eksponowały wszystko bardzo dokładnie.

            Patrzenie bolało.

            Chęć dotyku była silna. Przysiadłem dłoń, byleby nie wyciągnąć jej, nie spełnić tej barbarzyńskiej chęci.

            Siorbnęła. Zatrzymał się w drodze do kubka. Spojrzał na nią badawczo. Chyba zarumieniła się. Nie wiem, nie widziałem. Ale po chwili ciszy, chichot wydobył się z jego krtani. Z jej także. Nawet Josephine się zaśmiała. Po raz pierwszy. Ja nie. Cierpienie pustoszyło mój umysł.

            Burza ucichła. Wyładowania atmosferyczne nie rozświetlały pomieszczenia, jak wcześniej. Świeczki nikt nie zapalił. Ciemność ukrywała to, czego nie chcieliśmy pokazać. Deszcz przestał padać, więc zrobiło się bardzo cicho.

            I nagle - stała się jasność. Lodówka znów wydała z siebie przytłumiony chrzęst. Radio załączyło się. Prąd powrócił. W sławie i chwale. Zostaliśmy oświetleni. Omiotłem jałowym spojrzeniem swoje otoczenie.

             W świetle była jeszcze ładniejsza. A Josephine... jeszcze dziwniejsza. Chyba podobnie do mnie. Harry aż zachłysnął się jej widokiem. Przypominała anioła, który zdecydował się zstąpić, znudzony beztroskością nieba.

             A ona nabrała gwałtownie powietrza w płuca.

- Chłopcy z One Direction!

             Niedowierzanie w jej słowach mieszało się z zaskoczeniem. Nie rozpoznała nas po barwie głosu, ani po sposobie mówienia. A ten należący do mojego przyjaciela był zapewne charakterystyczny. Ale teraz prawda wypłynęła na wierzch. Poczułem się nagi. Moje wszystkie sekrety zostały wywleczone. Oczekiwałem serii pisków, ale one nie nastąpiły. Kiedy już zrozumiała z kim właśnie dzieli pomieszczenie, wypuściła wreszcie tlen zgromadzony wewnątrz niej.

            Irytacja, to bezpłodne uczucie spowiło moją twarz.

- Przecież się przedstawiliśmy.

            Nie byłem uprzejmy. Daleko mi było do uprzejmości. Napotkałem karcące spojrzenie mojego towarzysza. Miliony igiełek wbiły się w moje serce. Wykruszyła się nadzieja. Odwróciłem wzrok. Nie chciałem dłużej na niego patrzeć. Kąciki jego ust powędrowały w dół, zostawiając jeszcze tam ślad uśmiechu. Oczy rozszerzyły się i jakby pytały, co się ze mną dzieje. Stary Hazza wyparował już bezpowrotnie.

- No tak, ale takie imiona nosi wiele ludzi. Jakoś was nie skojarzyłam.

              Zignorowała moją wredność. Nawet uśmiechnęła się. Jej mowa ciała wciąż była przyjazna. Wyrzuty sumienia. Cholera.

- Po prostu nie sądziłyście, że można spotkać nas na takim zadupiu.

             Ratował sytuację. Poprawiał to, co ja zrobiłem źle. Zawładnęła mną niepewność przeradzająca się w desperację. Meg przyznała mu rację. Naprawdę było już bardzo późno i pora snu rozpoczęła się dawno.

- Pora iść do domu.

             Podniosły się z foteli w jednym momencie. Próbował je zatrzymywać, tłumacząc, że mogą zostać, że nie nuży go zmęczenie. Nie kłamał. Naprawdę rozpierała go energia. Nowa znajomość stała się na kształt dopalacza. Teraz pół nocy nie zmruży oka. Będzie myślał o niej.

            Zakochał się.

           Czekałem na nadejście jakiejś emocjonalnej reakcji, pragnąc dowiedzieć się, jak przyjmę taką wiadomość. Czy będę płakać, krzyczeć, czy może się rozgniewam? Albo nie poczuję nic? Miałem nadzieję na łzy, bo to byłaby najbardziej ludzka odpowiedź. Moje oczy jednak pozostały suche, a usta nie potrafiły znaleźć słów.

           Bo wiedziałem to już od dawna. Poznałem prawdę z chwilą, w której pierwszy raz na nią spojrzał. Westchnąłem.

- Do zobaczenia.

             Żeby zachować resztki taktu, wymruczałem te dwa słowa. Odpowiedziały mi tym samym, zanim zamknął za nimi drzwi. Patrzył jeszcze chwilę na nie, a później odwrócił się. Oddychał szybciej. Nic nie powiedział. Poszedł wziąć prysznic.

            Zostawił uchylone drzwi. Odkręcił kran i natychmiast rozległ się szum wody. Puścił gorącą, bo po chwili, przez cieniutką szparę, do pokoju przedostała się chyłkiem para wodna. Kłębiła się przez chwilę, a później rozeszła, wypełniając każdy kąt. Od razu zrobiło się o wiele cieplej.

- Louis?

            Zawołał mnie. Natychmiast poderwałem się z miejsca, w którym tkwiłem. Poczułem mrowienie w pośladkach, za długo nie zmieniałem pozycji. Zimne drewno w styku z bosymi stopami nie dawało przyjemnego odczucia. Zignorowałem to. Stanąłem przy drzwiach łazienki i nachyliłem ucho w jej stronę.

- Co się stało?

              Czekałem kilkanaście sekund na odpowiedź. Aż zacząłem się niepokoić, że stało się coś złego, ale on dopiero po chwili zorientował się, że już tam byłem.

- Przyniesiesz mi ręcznik? Bo zapomniałem. Wisi na kaloryferze.

              Obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni. Porwałem to, o co prosił i wszedłem do środka. Buchnęło we mnie gorąco. I to nie tylko to z powietrza. To wewnętrzne także. Tak silne, że tego pierwszego nawet nie poczułem. Spodziewałem się, że będzie w kabinie. Schowany za szybą osmoloną gorącą mgłą, a tymczasem on stał pośrodku pomieszczenia. Nagi. Woda kapała z jego włosów, płynąc strużkami po torsie. Na rzęsach pozostało kilka kropelek. Na nogach i ramionach miał gęsią skórkę.

              Podałem mu prędko ręcznik, zorientowawszy się, że przyglądam mu się z nabożnością.

             Próbowałem uspokoić stopniowo moje podniecenie, udobruchać je rozsądnie brzmiącymi argumentami, ukoić pragnienie połączenia jego ciała ze swoim myślą, że gdybym to zrobił, mógłbym od razu spakować walizki i uciekać. Jednocześnie zacząłem pocierać palcami wewnętrzną stronę dłoni, bo świerzbiły. Niemal wyciągnąłem je w jego kierunku.

            Wyszedłem. Tylko to mogłem zrobić. Otrzepałem zakurzone stopy i wsadziłem je w miękką kołdrę.

             Kilkanaście minut później i on pojawił się. Zgasił lampę. Stanął nade mną i patrzył przez chwilę. Zacisnąłem prędko powieki. 

- Jak ci pomóc, Lou?

            Cichy głosik wdarł się w ciszę i przerwał ją. Choć w tle szumiało morze, brzmiało tak swojsko, aż zapominało się, że tam jest.

            Nie możesz mi pomóc, Harry... Chyba, że... Nie. Nie możesz mi pomóc.

            Miałem walczyć do końca. A poddałem się.

* * *

             Setki szpileczek wbijających się w gałki oczne pod osłoną powiek. Mrowienie w ustach. Dreszcz. Brak tchu. Brak kontaktu z rzeczywistością. Cichy szelest serca, który przybierał na sile. Poderwałem się nagle ku pozycji siedzącej. Moja pierś unosiła się i opadała w bardzo szybkim tempie. Po skroni i plecach spływał pot. Było mi gorąco i marzłem jednocześnie. Czego się tak przestraszyłem? Nie miałem koszmaru, nic mi się nie śniło, a mimo to czułem, że zaczynam panikować. Ale dlaczego?

            Rozejrzałem się. Nie było go. Równo zasłane posłanie ziało chłodem. Rozejrzałem się baczniej i ze strachem  stwierdziłem, że czyste do połysku szklanki stały na blacie, a porozrzucane ubrania nie walały się po krzesłach czy podłodze. Jak gdyby nikogo oprócz mnie tu nigdy nie było.

             To wtedy po raz pierwszy doznałem irracjonalnego stanu lękowego.

             Zeskoczyłem z łóżka. W kilku susach dobiegłem do szafki, w której spoczywał mój telefon. Musiałem się upewnić, że istniał, że ostatnie dwa lata nie były wymysłem mojej chorej wyobraźni, że cały świat nie był senną zmorą. Wszedłem w listę kontaktów. Musiałem dać sobie tę pewność. I kiedy doszedłem do literki "H" i moim oczom ukazał się "Harutek", napisany dużą, przyjemna czcionką, na moje ciało spłynęła fala ulgi.

             Ale czy był tu ze mną? Miałem tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć. Palec spoczął na zielonej krateczce, oznaczonej napisem "Zadzwoń" i po chwili już łączyłem się z nim.

- Harry? Gdzie jesteś?!

            Brzmiałem aż nadto piskliwie. Jak przerażone dziecko, które nie może znaleźć mamy w gęstym tłumie.

- Boo? Poszedłem tylko do piekarni. Wraz z Meggie. Czy coś się stało?

           W ostatnim zdaniu, w tonację głosu chłopaka wdarło się zdenerwowanie. Cóż mogłem mu odrzec? Obudziłem się i ogarnęła mnie histeria.

-Nic. Ja już muszę kończyć. I chyba mam gorączkę. Kup mi aspirynę.

          Rozłączyłem się zanim zdążył coś powiedzieć.

          Wraz z Meggie. Meggie...

          Znów przyszło mi patrzeć, jak oddala się ode mnie najważniejsza osoba w całej chorej rzeczywistości.

          Wraz z Meggie.

O Boże, nareszcie w domu. Wróciłam i.. jestem z piątym rozdziałem. Jest krótszy niż poprzedni, ale zważywszy na okoliczności, nie miałam siły więcej napisać. 
Liczę na opinie :3

17 komentarzy:

  1. Kurwa.
    Wiem, że nie powinnam winić za nic tej dziewczyny, ale przez tą całą Meg, Lou cierpi tak bardzo, że aż chce mi się płakać. Znów ogarnia mnie melancholia i ponury nastrój, a myślę, że powinnaś wiedzieć, że w moim wypadku to nie jest zbyt dobre.
    Chyba zbyt doskonale wiem, jak to jest być zranionym tak dogłębnie, że tylko jedna osoba jest w stanie Ci pomóc. I to ta, która najmniej zdaje sobie sprawę z tego faktu. Oraz z powodu, dla którego właśnie taka aura Cię otacza. I wiesz? To strasznie boli. Bo każde słowo, które czytam, zdaje się powoli opisywać mój ból.
    To nie w porządku, że Louis nie może być szczęśliwy, bo właśnie na to zasługuje. Na szczęście. I wiem, że to głupie, bo jest wykreowaną przez Ciebie postacią. Ale życzę mu wszystkiego najlepszego. A Harry'emu, żeby przejrzał na oczy i w końcu przestał go ranić.
    Tyle.
    Spójrz, dziś od razu przeczytałam! Widzisz, dotrzymałam obietnicy! :) x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że dotrzymałaś! I cieszy mnie to niezmiernie! Dowiodłaś także, że nie tylko rozdziały, ale i komentarze piszesz wspaniale.

      Usuń
    2. Gosh, zawstydzasz mnie. Twoje słowa bardzo mnie cieszą. I tak nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie powinnaś w ogóle zwracać na mnie uwagi. Przecież jesteś tysiąc razy lepsza ode mnie :) x

      Usuń
    3. hahahaha, no weź. Nie jestem wcale lepsza! Po prostu mamy inny styl pisania. A twoje dzieła mnie ujmują!

      Usuń
  2. Mój biedny Lou... Mi też się łamie serduszko jak czytam o jego złamanym serduszku :'(
    Wiesz, że uwielbiam tego bloga? Należy do jednego z najlepszych <3
    Wymyślasz wydarzenia, które świetnie opisujesz, przenosząc czytelnika w inny świat... Cudo :*
    Czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział. Tak bardzo szkoda mi Lou. Mam nadzieję, że Harry z tą Meg będzie się tylko przyjaźnił i nic więcej. Przynajmniej teraz jest nadzieja, że Harry poświęci Tommo więcej uwagi przez tą chorobę. Czekan na kolejny wspaniały rozdział. becausetruelovecannothide.blogspot.com - Larry, Niam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. on jest po prostu przeziębiony, także zobaczymy :3

      Usuń
  4. Nie wiem jak ty to zrobiłaś, ale to opowiadanie mnie wciągnęło. Mam nadzieje, że Meg to tylko przyjaciółka.
    Czkam na następny "*

    OdpowiedzUsuń
  5. Czemu w każdym opowiadaniu cierpi Lou? To takie smutne. Nie powinien, jest taki cudowny. Czekam na kolejny rozdział i zapraszam na mój prolog, będzie mi bardzo miło jeśli wyjawisz mi swoją opinię na jego temat, naprawdę. :)

    http://illbeyourdiary.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Harutek. JAKŻE TO UROCZE <3. Słodziutkie ;3
    Urocze jest też to, że Louis tak strasznie jest zazdrosny o Harrego.
    Ale mimo wszystko jestem za LouLou bo też nie lubie Maggie. No zdenerwowała mnie, pfff. Przez nią biedny Boo się zadręcza, że Harry będzie wolał ją.
    Jednak ja do końca będę kibicowac Tomlinsonowi i chocby nie wiem co się stało nie przestanę. Bo wierzę, że w końcu mu się uda i powie Harremu prawdę.
    A rozdział jest napisany jak zawsze starannie i tak strasznie leciutko, że mogłabym cie chwalic i chwalic <3 jesteś cudowna : *

    [destiny-is-death.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  7. Bombardujesz mnie. Siedzę w okopie, próbując opędzić się od wszechobecnego cierpienia, które wyziera się z serca Louisa. Ale chyba przestanę bronić i pozwolę nieść się słowom...
    I pominę fakt, że Styles go niszczy.

    OdpowiedzUsuń
  8. szósty rozdział na the-torn, okruszku :D x

    OdpowiedzUsuń
  9. Do cholery dlaczego ja dopiero teraz zauważyłam nowy rozdział ? Jestem w szoku. Kompletnie nie mam pojęcia jak to się stało.
    Co do rozdziału... wszystko przeżywam razem z Louisem. Wiesz co ? Po przeczytaniu każdej twojej notki, jakby się zawieszam. Mimo że dalej funkcjonuję to nie mogę się opędzić od myśli o bohaterach tego opowiadania. Siadam w miejscu i na nowo przeżywam wszystko razem z Louisem. Chcę go pocieszyć, choć wiem, że nie mogę. Poczucie takiego zranienia jest mi dość bliskie, więc ledwo przeczytałam ten rozdział z powodu łez cisnących mi się z oczu.
    Wydaje mi się, że Harry niszczy Louisa. Wprowadza go w obłęd i obsesję. W stan nerwowy, jak to nazwałaś. Szczerze mówiąc boję się następnego rozdziału i tego co się stanie. Boję się kolejnego zranienia Louisa. Po prostu się boję.

    Pozdrawiam. xx

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie mogę tego czytać, naprawdę nie mogę, nie mogę ''patrzeć'' jak Louis tak cierpi, powinien być szczęśliwy razem z Harrym bo na to zasłużył. Myślałam, że Harry jednak czuje coś do Lou, tylko też to ukrywa, ale odkąd pojawiła się ta dziewczyna nie jestem już tego taka pewna. Mam cichą nadzieję, że Lou się odważy i powie Hazzie całą prawdę, a wtedy ten zrozumie czemu się tak zachowuje. Wierzę w niego ;)

    shouldletyougo.blogspot.com
    no-cases.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. jako, że okruszek nie pasował - notka na Torn, Stara Dupo! :D xx

    OdpowiedzUsuń