Czy jeden
uśmiech, spojrzenie, słowo może sprawić, że żywe serce będzie w stanie połamać
się na tysiące małych kawałeczków, pozostawiając jednocześnie przy życiu
właściciela? Czy człowiek z takim właśnie narządem, będzie miał możliwość
dalszej egzystencji, czując w piersi imitację od dawna już niemego serca? I
będzie wierzył, że ono ciągle żyje i tym samym żyje i człowiek?
Dokładnie tak się wtedy czułem.
Wciąż oddychałem i tak dalej, więc automatycznie biło moje serce. Ach, bardziej
nie mogłem się mylić. Ono było martwe.
Zapragnąłem ciszy i spokoju, a
zamiast tego otrzymałem miłość mojego życia, flirtującą otwarcie z nowo poznaną
osobą, oraz jej towarzyszkę, wpatrującą się we mnie z nieukrywanym
zainteresowaniem. Czarne włosy zakrywały jedną drugą jej twarzy i w efekcie
przypominała bohaterkę horroru.
Siedziałem tam w kącie, bez słowa.
Obserwowałem go.
Panowały zupełne ciemności. Nie
widziałem doskonale tego, co wyprawiali, a więc nie sprawiało to fizycznego
bólu. Mózg doskonale radził sobie z
niewidzeniem tego, czego nie chce zobaczyć. Niemniej każda myśl przynosiła ze
sobą strach przed bólem, przywoływała to, co mogło się stać w niedalekiej
przyszłości. Byłem gotowy czmychnąć za jakąś niezamieszkaną skałę, daleko od
ludzi, byleby tylko przed tym uciec.
Może minęła minuta, a może dziesięć.
Nie wiedziałem tego i było mi to obojętne. Wypełniająca organizm żałość nie
pozwoliła na ocenę upływu czasu.
Rozmowy nie cichły, a przerywały je wybuchy
śmiechu. Wsłuchiwałem się w ten należący do niego, ale nie mogłem usłyszeć
tego, co zawsze, bo w tle przeszkadzał także należący do niej. Głośny,
piskliwy. Brzmiał jak dźwięk, który wydobywa się z gardeł głodnych pisklaków.
Nie rozumiałem, jak można było mieć taki śmiech, ale, o dziwo, pasował do niej.
Zachowywała się inaczej, niż można
by po niej oczekiwać. Aż nadto naturalnie. Nie miała w sobie ani grama
sztuczności i podejrzewam, że właśnie to ujęło Harry'ego. Tego, który miał być
przeznaczony mi, gdybym w porę wyznał mu prawdę.
Kichnąłem.
Zwróciłem na siebie ich uwagę. Obejrzeli się,
zdzwieni. Wyrwani z tajemniczej nicości, która otaczała jedynie ich dwójkę.
Zatrzymany świat nagle ruszył dalej.
- Na zdrowie,
Lou.
Łagodny ton pieścił moje uczy. Brzmiał tak
samo, jak godzinę temu, więc istniała szansa, że gdy Meg zniknie z horyzontu,
wszystko wróci do normy.
- Dziękuję,
Harreh.
Powróciłem do objęć ciszy. Nie
przerywałem im. Samotność dała mi się we znaki. On był szczęśliwy, więc ja też
powinienem. Jednak ja nie cieszyłem się jego szczęściem, ale byłem na tyle
dobroduszny, by go nie przerywać. Serce krajało mi się w kosteczki, na myśl, że
mógłby patrzeć w ten sposób na mnie.
Wstał. Zaparzył im kawy. Spytał, czy
też chcę. Zaprzeczyłem. Miałem ochotę zasnąć, a wlewanie w siebie kofeiny nie
pomogłoby w tym. Kiedy dosypywał łyżeczki brązowego proszku, zalewał to wodą i
delikatnie niósł w naszą stronę, poruszał się z niewyobrażalną gracją. Stopy
stawiał jedna za drugą, nie zachwiawszy się nawet o milimetr. Biodra kręciły
się na boki, a przyciasne spodnie eksponowały wszystko bardzo dokładnie.
Patrzenie bolało.
Chęć dotyku była silna. Przysiadłem
dłoń, byleby nie wyciągnąć jej, nie spełnić tej barbarzyńskiej chęci.
Siorbnęła. Zatrzymał się w drodze
do kubka. Spojrzał na nią badawczo. Chyba zarumieniła się. Nie wiem, nie
widziałem. Ale po chwili ciszy, chichot wydobył się z jego krtani. Z jej także.
Nawet Josephine się zaśmiała. Po raz pierwszy. Ja nie. Cierpienie pustoszyło
mój umysł.
Burza ucichła. Wyładowania
atmosferyczne nie rozświetlały pomieszczenia, jak wcześniej. Świeczki nikt nie
zapalił. Ciemność ukrywała to, czego nie chcieliśmy pokazać. Deszcz przestał
padać, więc zrobiło się bardzo cicho.
I nagle - stała się jasność.
Lodówka znów wydała z siebie przytłumiony chrzęst. Radio załączyło się. Prąd
powrócił. W sławie i chwale. Zostaliśmy oświetleni. Omiotłem jałowym
spojrzeniem swoje otoczenie.
W świetle była jeszcze ładniejsza.
A Josephine... jeszcze dziwniejsza. Chyba podobnie do mnie. Harry aż zachłysnął
się jej widokiem. Przypominała anioła, który zdecydował się zstąpić, znudzony
beztroskością nieba.
A ona nabrała gwałtownie powietrza
w płuca.
- Chłopcy z One
Direction!
Niedowierzanie w jej słowach
mieszało się z zaskoczeniem. Nie rozpoznała nas po barwie głosu, ani po
sposobie mówienia. A ten należący do mojego przyjaciela był zapewne
charakterystyczny. Ale teraz prawda wypłynęła na wierzch. Poczułem się nagi.
Moje wszystkie sekrety zostały wywleczone. Oczekiwałem serii pisków, ale one
nie nastąpiły. Kiedy już zrozumiała z kim właśnie dzieli pomieszczenie,
wypuściła wreszcie tlen zgromadzony wewnątrz niej.
Irytacja, to bezpłodne uczucie
spowiło moją twarz.
- Przecież się
przedstawiliśmy.
Nie byłem uprzejmy. Daleko mi było
do uprzejmości. Napotkałem karcące spojrzenie mojego towarzysza. Miliony igiełek
wbiły się w moje serce. Wykruszyła się nadzieja. Odwróciłem wzrok. Nie chciałem
dłużej na niego patrzeć. Kąciki jego ust powędrowały w dół, zostawiając jeszcze
tam ślad uśmiechu. Oczy rozszerzyły się i jakby pytały, co się ze mną dzieje.
Stary Hazza wyparował już bezpowrotnie.
- No tak, ale
takie imiona nosi wiele ludzi. Jakoś was nie skojarzyłam.
Zignorowała moją wredność. Nawet
uśmiechnęła się. Jej mowa ciała wciąż była przyjazna. Wyrzuty sumienia.
Cholera.
- Po prostu nie
sądziłyście, że można spotkać nas na takim zadupiu.
Ratował sytuację. Poprawiał to, co
ja zrobiłem źle. Zawładnęła mną niepewność przeradzająca się w desperację. Meg
przyznała mu rację. Naprawdę było już bardzo późno i pora snu rozpoczęła się
dawno.
- Pora iść do
domu.
Podniosły się z foteli w jednym
momencie. Próbował je zatrzymywać, tłumacząc, że mogą zostać, że nie nuży go
zmęczenie. Nie kłamał. Naprawdę rozpierała go energia. Nowa znajomość stała się
na kształt dopalacza. Teraz pół nocy nie zmruży oka. Będzie myślał o niej.
Zakochał się.
Czekałem na nadejście jakiejś
emocjonalnej reakcji, pragnąc dowiedzieć się, jak przyjmę taką wiadomość. Czy
będę płakać, krzyczeć, czy może się rozgniewam? Albo nie poczuję nic? Miałem
nadzieję na łzy, bo to byłaby najbardziej ludzka odpowiedź. Moje oczy jednak
pozostały suche, a usta nie potrafiły znaleźć słów.
Bo wiedziałem to już od dawna.
Poznałem prawdę z chwilą, w której pierwszy raz na nią spojrzał. Westchnąłem.
- Do zobaczenia.
Żeby zachować resztki taktu,
wymruczałem te dwa słowa. Odpowiedziały mi tym samym, zanim zamknął za nimi
drzwi. Patrzył jeszcze chwilę na nie, a później odwrócił się. Oddychał
szybciej. Nic nie powiedział. Poszedł wziąć prysznic.
Zostawił uchylone drzwi. Odkręcił
kran i natychmiast rozległ się szum wody. Puścił gorącą, bo po chwili, przez
cieniutką szparę, do pokoju przedostała się chyłkiem para wodna. Kłębiła się
przez chwilę, a później rozeszła, wypełniając każdy kąt. Od razu zrobiło się o
wiele cieplej.
- Louis?
Zawołał mnie. Natychmiast
poderwałem się z miejsca, w którym tkwiłem. Poczułem mrowienie w pośladkach, za
długo nie zmieniałem pozycji. Zimne drewno w styku z bosymi stopami nie dawało przyjemnego
odczucia. Zignorowałem to. Stanąłem przy drzwiach łazienki i nachyliłem ucho w
jej stronę.
- Co się stało?
Czekałem kilkanaście sekund na
odpowiedź. Aż zacząłem się niepokoić, że stało się coś złego, ale on dopiero po
chwili zorientował się, że już tam byłem.
- Przyniesiesz
mi ręcznik? Bo zapomniałem. Wisi na kaloryferze.
Obróciłem się o sto osiemdziesiąt
stopni. Porwałem to, o co prosił i wszedłem do środka. Buchnęło we mnie gorąco.
I to nie tylko to z powietrza. To wewnętrzne także. Tak silne, że tego
pierwszego nawet nie poczułem. Spodziewałem się, że będzie w kabinie. Schowany
za szybą osmoloną gorącą mgłą, a tymczasem on stał pośrodku pomieszczenia.
Nagi. Woda kapała z jego włosów, płynąc strużkami po torsie. Na rzęsach
pozostało kilka kropelek. Na nogach i ramionach miał gęsią skórkę.
Podałem mu prędko ręcznik,
zorientowawszy się, że przyglądam mu się z nabożnością.
Próbowałem uspokoić stopniowo moje
podniecenie, udobruchać je rozsądnie brzmiącymi argumentami, ukoić pragnienie
połączenia jego ciała ze swoim myślą, że gdybym to zrobił, mógłbym od razu
spakować walizki i uciekać. Jednocześnie zacząłem pocierać palcami wewnętrzną
stronę dłoni, bo świerzbiły. Niemal wyciągnąłem je w jego kierunku.
Wyszedłem. Tylko to mogłem zrobić.
Otrzepałem zakurzone stopy i wsadziłem je w miękką kołdrę.
Kilkanaście minut później i on
pojawił się. Zgasił lampę. Stanął nade mną i patrzył przez chwilę. Zacisnąłem
prędko powieki.
- Jak ci pomóc, Lou?
Nie możesz mi pomóc, Harry...
Chyba, że... Nie. Nie możesz mi pomóc.
Miałem walczyć do końca. A poddałem
się.
* * *
Setki szpileczek wbijających się w
gałki oczne pod osłoną powiek. Mrowienie w ustach. Dreszcz. Brak tchu. Brak
kontaktu z rzeczywistością. Cichy szelest serca, który przybierał na sile.
Poderwałem się nagle ku pozycji siedzącej. Moja pierś unosiła się i opadała w
bardzo szybkim tempie. Po skroni i plecach spływał pot. Było mi gorąco i
marzłem jednocześnie. Czego się tak przestraszyłem? Nie miałem koszmaru, nic mi
się nie śniło, a mimo to czułem, że zaczynam panikować. Ale dlaczego?
Rozejrzałem się. Nie było go. Równo
zasłane posłanie ziało chłodem. Rozejrzałem się baczniej i ze strachem stwierdziłem, że czyste do połysku szklanki
stały na blacie, a porozrzucane ubrania nie walały się po krzesłach czy
podłodze. Jak gdyby nikogo oprócz mnie tu
nigdy nie było.
To wtedy po raz pierwszy doznałem
irracjonalnego stanu lękowego.
Zeskoczyłem z łóżka. W kilku
susach dobiegłem do szafki, w której spoczywał mój telefon. Musiałem się
upewnić, że istniał, że ostatnie dwa lata nie były wymysłem mojej chorej
wyobraźni, że cały świat nie był senną zmorą. Wszedłem w listę kontaktów.
Musiałem dać sobie tę pewność. I kiedy doszedłem do literki "H" i
moim oczom ukazał się "Harutek", napisany dużą, przyjemna czcionką,
na moje ciało spłynęła fala ulgi.
Ale czy był tu ze mną? Miałem
tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć. Palec spoczął na zielonej krateczce,
oznaczonej napisem "Zadzwoń" i po chwili już łączyłem się z nim.
- Harry? Gdzie
jesteś?!
Brzmiałem aż nadto piskliwie. Jak
przerażone dziecko, które nie może znaleźć mamy w gęstym tłumie.
- Boo? Poszedłem
tylko do piekarni. Wraz z Meggie. Czy coś się stało?
W ostatnim zdaniu, w tonację głosu
chłopaka wdarło się zdenerwowanie. Cóż mogłem mu odrzec? Obudziłem się i
ogarnęła mnie histeria.
-Nic. Ja już
muszę kończyć. I chyba mam gorączkę. Kup mi aspirynę.
Rozłączyłem się zanim zdążył coś
powiedzieć.
Wraz
z Meggie. Meggie...
Znów przyszło mi patrzeć, jak oddala
się ode mnie najważniejsza osoba w całej chorej rzeczywistości.
Wraz
z Meggie.
O Boże, nareszcie w domu. Wróciłam i.. jestem z piątym rozdziałem. Jest krótszy niż poprzedni, ale zważywszy na okoliczności, nie miałam siły więcej napisać.
Liczę na opinie :3
O Boże, nareszcie w domu. Wróciłam i.. jestem z piątym rozdziałem. Jest krótszy niż poprzedni, ale zważywszy na okoliczności, nie miałam siły więcej napisać.
Liczę na opinie :3
Kurwa.
OdpowiedzUsuńWiem, że nie powinnam winić za nic tej dziewczyny, ale przez tą całą Meg, Lou cierpi tak bardzo, że aż chce mi się płakać. Znów ogarnia mnie melancholia i ponury nastrój, a myślę, że powinnaś wiedzieć, że w moim wypadku to nie jest zbyt dobre.
Chyba zbyt doskonale wiem, jak to jest być zranionym tak dogłębnie, że tylko jedna osoba jest w stanie Ci pomóc. I to ta, która najmniej zdaje sobie sprawę z tego faktu. Oraz z powodu, dla którego właśnie taka aura Cię otacza. I wiesz? To strasznie boli. Bo każde słowo, które czytam, zdaje się powoli opisywać mój ból.
To nie w porządku, że Louis nie może być szczęśliwy, bo właśnie na to zasługuje. Na szczęście. I wiem, że to głupie, bo jest wykreowaną przez Ciebie postacią. Ale życzę mu wszystkiego najlepszego. A Harry'emu, żeby przejrzał na oczy i w końcu przestał go ranić.
Tyle.
Spójrz, dziś od razu przeczytałam! Widzisz, dotrzymałam obietnicy! :) x
Widzę, że dotrzymałaś! I cieszy mnie to niezmiernie! Dowiodłaś także, że nie tylko rozdziały, ale i komentarze piszesz wspaniale.
UsuńGosh, zawstydzasz mnie. Twoje słowa bardzo mnie cieszą. I tak nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie powinnaś w ogóle zwracać na mnie uwagi. Przecież jesteś tysiąc razy lepsza ode mnie :) x
Usuńhahahaha, no weź. Nie jestem wcale lepsza! Po prostu mamy inny styl pisania. A twoje dzieła mnie ujmują!
UsuńMój biedny Lou... Mi też się łamie serduszko jak czytam o jego złamanym serduszku :'(
OdpowiedzUsuńWiesz, że uwielbiam tego bloga? Należy do jednego z najlepszych <3
Wymyślasz wydarzenia, które świetnie opisujesz, przenosząc czytelnika w inny świat... Cudo :*
Czekam na kolejny ;)
Cudowny rozdział. Tak bardzo szkoda mi Lou. Mam nadzieję, że Harry z tą Meg będzie się tylko przyjaźnił i nic więcej. Przynajmniej teraz jest nadzieja, że Harry poświęci Tommo więcej uwagi przez tą chorobę. Czekan na kolejny wspaniały rozdział. becausetruelovecannothide.blogspot.com - Larry, Niam
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuńon jest po prostu przeziębiony, także zobaczymy :3
UsuńNie wiem jak ty to zrobiłaś, ale to opowiadanie mnie wciągnęło. Mam nadzieje, że Meg to tylko przyjaciółka.
OdpowiedzUsuńCzkam na następny "*
Czemu w każdym opowiadaniu cierpi Lou? To takie smutne. Nie powinien, jest taki cudowny. Czekam na kolejny rozdział i zapraszam na mój prolog, będzie mi bardzo miło jeśli wyjawisz mi swoją opinię na jego temat, naprawdę. :)
OdpowiedzUsuńhttp://illbeyourdiary.blogspot.com/
Harutek. JAKŻE TO UROCZE <3. Słodziutkie ;3
OdpowiedzUsuńUrocze jest też to, że Louis tak strasznie jest zazdrosny o Harrego.
Ale mimo wszystko jestem za LouLou bo też nie lubie Maggie. No zdenerwowała mnie, pfff. Przez nią biedny Boo się zadręcza, że Harry będzie wolał ją.
Jednak ja do końca będę kibicowac Tomlinsonowi i chocby nie wiem co się stało nie przestanę. Bo wierzę, że w końcu mu się uda i powie Harremu prawdę.
A rozdział jest napisany jak zawsze starannie i tak strasznie leciutko, że mogłabym cie chwalic i chwalic <3 jesteś cudowna : *
[destiny-is-death.blogspot.com]
Bombardujesz mnie. Siedzę w okopie, próbując opędzić się od wszechobecnego cierpienia, które wyziera się z serca Louisa. Ale chyba przestanę bronić i pozwolę nieść się słowom...
OdpowiedzUsuńI pominę fakt, że Styles go niszczy.
mądre komentarze umiesz pisać, Whit xd :D
Usuńszósty rozdział na the-torn, okruszku :D x
OdpowiedzUsuńDo cholery dlaczego ja dopiero teraz zauważyłam nowy rozdział ? Jestem w szoku. Kompletnie nie mam pojęcia jak to się stało.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału... wszystko przeżywam razem z Louisem. Wiesz co ? Po przeczytaniu każdej twojej notki, jakby się zawieszam. Mimo że dalej funkcjonuję to nie mogę się opędzić od myśli o bohaterach tego opowiadania. Siadam w miejscu i na nowo przeżywam wszystko razem z Louisem. Chcę go pocieszyć, choć wiem, że nie mogę. Poczucie takiego zranienia jest mi dość bliskie, więc ledwo przeczytałam ten rozdział z powodu łez cisnących mi się z oczu.
Wydaje mi się, że Harry niszczy Louisa. Wprowadza go w obłęd i obsesję. W stan nerwowy, jak to nazwałaś. Szczerze mówiąc boję się następnego rozdziału i tego co się stanie. Boję się kolejnego zranienia Louisa. Po prostu się boję.
Pozdrawiam. xx
Nie mogę tego czytać, naprawdę nie mogę, nie mogę ''patrzeć'' jak Louis tak cierpi, powinien być szczęśliwy razem z Harrym bo na to zasłużył. Myślałam, że Harry jednak czuje coś do Lou, tylko też to ukrywa, ale odkąd pojawiła się ta dziewczyna nie jestem już tego taka pewna. Mam cichą nadzieję, że Lou się odważy i powie Hazzie całą prawdę, a wtedy ten zrozumie czemu się tak zachowuje. Wierzę w niego ;)
OdpowiedzUsuńshouldletyougo.blogspot.com
no-cases.blogspot.com
jako, że okruszek nie pasował - notka na Torn, Stara Dupo! :D xx
OdpowiedzUsuń